O końcu Europy w świetle pewnych myśli świętego Augustyna
Podczas rozmowy, którą jako seminarzysta prowadziłem przed wieloma już laty z pewnym księdzem z Paryża, dowiedziałem się, że kardynał Lustiger, zalecał paryskim seminarzystom lekturę „De civitate Dei” Augustyna, argumentując to mniej więcej tak: „Europa jest dziś tam, gdzie w czasach Augustyna było Imperium Rzymskie, więc w całym tym dzisiejszym, europejskim zamieszaniu mamy szczęście posiadać – jako Kościół – coś czego nie mają inni: doświadczenie; Augustyn może nas wiele nauczyć, jak przejść przez ten trudny moment historii”.
O „De civitate Dei” Augustyna jako seminarzysta oczywiście słyszałem, ale podobnie jak w przypadku „Państwa” Platona, podczas lektury opasłych tomów pięknego, ale dziś już staropolskiego przekładu, poległem. Pamięć o zachęcie do jego lektury, którą wypowiedział kard. Lustiger, pozostawała jednak we mnie żywa i wróciłem do tekstu jakiś czas temu. Jest to dzieło zbyt obszerne, żebym czuł się na siłach przedstawiać jego całościową analizę, jednak chciałbym podzielić się kilkoma, dość swobodnymi refleksjami „o końcu Europy” w świetle pewnych myśli jednego z ważniejszych i mądrzejszych Ojców Kościoła.
W „Sprostowaniach” Augustyn podaje motywy napisania 22 ksiąg „O państwie Bożym”: „Do Rzymu wtargnęli wówczas Goci pod wodzą króla Alaryka i okrutnie splądrowali miasto. Czciciele licznych i fałszywych bogów, których nazywamy poganami, usiłując zwalić na religię chrześcijańską winę za spustoszenie Rzymu zaczęli z niezwykłą natarczywością i siłą urągać prawdziwemu Bogu. Wtedy ja, rozpalony żarliwością o Dom Boży, postanowiłem napisać przeciw ich bluźnierstwom.” (Sprostowania, II, LXIX).
W czasach Augustyna chrześcijaństwo było religią dominującą w Cesarstwie Rzymskim, religią państwową, której ludzie odpowiedzialni za kształtowanie ładu społecznego dali prawo oddziaływania na sumienia i umysły narodów. Trzeba jednak pamiętać, że Kościół cieszył się zaufaniem władców Cesarstwa jako religia gwarantująca światu pokój i dobrobyt. Konstantyn najprawdopodobniej szczerze wiązał z chrześcijaństwem nadzieje na to, że – jak czytamy w Edykcie Mediolańskim – „bóstwo w swej niebieskiej siedzibie i dla nas, i dla wszystkich, którzy poddani są naszej władzy, można będzie zjednać i usposobić łaskawie” (Laktancjusz, De mortibus persecutorum 48). Po przejściu przez Italię armii Gotów okazało się jednak, ze najwidoczniej bóstwa nie udało się zjednać tak do końca, skoro dopuściło do złupienia Rzymu. Trudno się wiec dziwić, że kiedy Cesarstwo przeżyło tak poważną klęskę jak upadek Wiecznego Miasta, zachwiały się pokładane w chrześcijaństwie nadzieje… Kryzys wiary w IV wieku wynikał zatem z rozczarowania Chrystusem i chyba w tym podobny jest do kryzysu, który dziś przeżywamy.
Nie wydaje się jednak, żeby chrześcijańska, nowożytna Europa kiedykolwiek przeżyła coś podobnego do złupienia Rzymu w sierpniu 410 roku. Trudno wskazać na jakieś wydarzenia, które niczym napady Gotów, poddałyby w wątpliwość moc opieki Chrystusa: Bóg zwyciężył pod Wiedniem, Matka Boża wyprosiła zwycięstwo pod Lepanto. Wszystko wskazuje więc na to, że nie było żadnego Alaryka, a do rozczarowania Chrystusem i Kościołem doprowadziło coś, co chociaż ma wiele imion, samo najbardziej lubi się nazywać chyba „racjonalizmem”. Nie ulega wątpliwości, że narody Europy były świadkami postępu w wielu dziedzinach ludzkiego życia, który przedstawiał się jako bez-bożny, czyli dokonujący się bez Boga i bez Jego pomocy, a jedynie mocą ludzkiego rozumu. Dla wielu chrześcijan, którzy dotychczas nadzieję na pomyślność wiązali z życzliwością i łaskawością bóstwa, odkrycie naturalnej siły człowieka mogło być zaskoczeniem. Skutkiem tego, tak jak Rzymianie w V wieku myśleli o zastąpieniu Chrystusa Asklepiosem, Europejczycy mówią już od jakiegoś czasu o zastąpieniu religii medycyną. Wydaje się, że dzisiejszy kryzys wiary polega właśnie na rozczarowaniu Chrystusem, podobnym do tego, które przeżyli słuchacze Pana, gdy mówił o spożywaniu swojego ciała: „Wielu już odtąd z Nim nie chodziło”.
Zapytajmy jeszcze, co zrobił Augustyn, widząc odchodzenie od wiary chrześcijańskiej rozczarowanych Rzymian.
Przede wszystkim okazał głęboką solidarność z ludźmi, którzy przeżywali bolesną tragedię oglądając upadek własnej ojczyzny. Ks. prof. Augustyn Eckmann nazywając Augustyna „patriotą” pisze o nim, „że nie ukrywał bólu z powodu nieszczęść, jakie spadły na Rzym. Uchodźców z Rzymu wspierał pomocą materialną i duchową”. Działał, myślał i odczuwał nie tylko jako biskup Kościoła, ale i jako obywatel Rzymski. Wydaje się, że dogłębnie rozumiał nie tylko Ducha Chrystusa, ale i ducha świata, widział jasno i rozumiał ból po klęsce wielkiego Rzymu, który w nim obudził gorliwość chrześcijańską, ale w innych Rzymianach tęsknotę za starymi bóstwami i „urąganie prawdziwemu Bogu”. Myślę, że można zaryzykować twierdzenie, że solidaryzował się z rozczarowaniem przeżywanym przez Rzymian, nie ulegając mu jednak, lecz przezwyciężając je w sobie.
Ten duch współodczuwania ze światem, czy wręcz jedności z nim jest niezwykle ważny dla Kościoła w każdym czasie, należy do jego istoty, bo i Syn Boży stał się człowiekiem biorąc na siebie kondycję tego świata. Dlatego Kościół – jak Chrystus – nie może zbawiać świata bez niego, niejako z zewnątrz, pouczeniem czy wskazaniem drogi. Zbawienie zaczyna się od wcielenia: jeżeli Chrystus stał się człowiekiem, to i Kościół musi w jakiś sposób stawać się ludzkością. Dlatego Augustyn był nie tylko wielkim biskupem Kościoła, ale i obywatelem Rzymu. II Sobór Watykański od przypomnienia tej prawdy rozpoczyna Konstytucję Duszpasterską o Kościele: „Radość i nadzieja, smutek i trwoga ludzi współczesnych, zwłaszcza ubogich i wszystkich cierpiących, są też radością i nadzieją, smutkiem i trwogą uczniów Chrystusowych; i nie ma nic prawdziwie ludzkiego, co nie miałoby oddźwięku w ich sercu”. 22 księgi „O Państwie Bożym” Augustyna świadczą o tym, że biskup Hippony – żeby odnieść do niego słowa tej Konstytucji – „czuł się naprawdę ściśle złączony z rodzajem ludzkim i jego hierarchią”.
Na solidarności jednak Augustyn nie poprzestał i nie oznaczała ona dla niego poddania się temu duchowi, który napełnił serca ludzi, z którymi trwał w głębokiej jedności. Nie oddzielając się od swoich współobywateli, jasno wytknął im błędne postawy i fałszywe przekonania, które zrodziła w nich, czy też unaoczniła tragedia złupienia Rzymu. Żeby sprzeciwić się powrotowi do wielobóstwa ludzi rozczarowanych Chrystusem, który nie potrafił obronić Wiecznego Miasta przed armią Alaryka, Augustyn przeprowadził dogłębną krytykę religijności, która wypływała z przekonania, że kult bogów jest gwarancją pomyślności doczesnej lub wiecznej. Tego rodzaju mniemanie uznał za wrogie religii chrześcijańskiej. Augustyn doskonale rozumiał, że nie każda religijność wystarcza do przyjęcia chrześcijaństwa i wytrwania w nim, co więcej: jest i taka postawa religijna, która Chrystusa odrzuca, i wcale nie jest to postawa, której nie można znaleźć między chrześcijanami. Nadzieja na uzyskanie dzięki uczczeniu bóstwa pomyślności doczesnej czy wiecznej, jest raczej przeszkodą dla chrześcijaństwa i popycha ludzi w stronę fałszywego kultu fałszywych bóstw. Już Paweł jednoznacznie o tym pisał do Kościoła w Koryncie: „Jeśli tylko w tym życiu w Chrystusie pokładamy nadzieję, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” (1 Kor 15,19). Chrześcijaństwo domaga się od człowieka nowej religijności, różnej od tej, która popycha do kultu bóstw. I tej nowej religijności muszą się uczyć także dzieci Kościoła, chrześcijanie.
Dlatego sedno wywodów Augustyna przedstawionych w „De civitate Dei” zawiera się w twierdzeniu o istnieniu w łonie ludzkości, czy nawet szerzej – całego stworzenia rozumnego i wolnego – dwóch państw: Bożego i ziemskiego. „Ziemskie państwo – mówi biskup – uczyniła miłość własna posunięta aż do odrzucenia Boga; niebiańskie państwo natomiast uczyniła miłość Boga posunięta aż do odrzucenia samego siebie” (De civitate Dei, XIV, XXVIII). Wszystkie inne różnice między ludźmi zdają się wtórne wobec tej jednej: albo miłujemy Boga ponad siebie, albo siebie ponad Boga. I ten wybór jest ważniejszy od wszystkich innych. Augustyn przezwyciężenie kryzysu wspólnoty chrześcijańskiej upatrywał więc w tym jednym: wzmocnić trzeba państwo Boże, Boga trzeba umiłować tak, żeby aż odrzucić samego siebie. Jest to chyba również recepta dla nas: zatroszczyć się winniśmy o umiłowanie Boga.
Żeby jednak z tak wysokiego poziomu abstrakcji przejść na koniec do konkretu życia codziennego pozwolę sobie podać odrobinkę prowokacyjny przykład tego, co wydaje mi się rzeczywistym owocem troszczenia się Kościoła nade wszystko o umiłowanie Boga.
Mnisi z opactwa w Lerynie, ku zdumieniu niektórych nowożytnych badaczy, w czasie wielkich przemian społecznych i politycznych wczesnośredniowiecznej Europy układali nie traktaty społeczno-polityczne, ale podręczniki do gramatyki łacińskiej i dyskutowali żywo kwestie łacińskiej ortografii, jakby nie dostrzegali tego, co się wokół nich działo. Takie zachowanie staje się jednak zrozumiałe i godne pochwały, jeśli weźmiemy pod uwagę, że umiłowanie Boga i poszukiwanie Go kieruje kroki chrześcijanina – jak zauważył Ojciec Święty Benedykt XVI w przemówieniu wygłoszonym w Paryżu do ludzi kultury – w stronę Słowa Bożego, Pisma Świętego i całej kultury słowa. Odrobinkę sprawę upraszczając, można chyba stwierdzić, że gdy kończy się nam chrześcijańska Europa, czas zająć się gramatyką. Tkwiąc po uszy w zmieniającym się świecie, szukać trzeba jego niezmiennych struktur, tak jak gramatycy w bałaganie słów usiłują dostrzec niezmienne zasady gramatyki.
ks. dr Przemysław M. Szewczyk